środa, 10 grudnia 2014

Wiadomości

"Prowadzi mnie od lat niewidzialna siła, 
Która nadaje sens i każe trwać. 
Niewiele mam, tak mało, a przecież tyle, 
Dlatego wiem, co chciał powiedzieć wiatr". 
Harlem Kora

Siła, słowo klucz. Moja tak właściwie nie jest taka niewidzialna. Czerpię ów z jak najbardziej widocznych zasobów ludzkich. Tylko,  no właśnie, nie widać tej mocy, którą niesie ze sobą ten ładunek. Takie uderzenie pozytywnie. Kiedy nastąpiło pierwsze? Cofnijmy się parę lat do tyłu.
Klub. Ludzie wysyłają miliony uśmiechów. Nawet nieświadomie. Nagle się zatrzymujesz widząc ten szczególny. Kierowany do Ciebie. Odczytujesz cichą wiadomość, bez słów. Odpowiadasz niemal identycznie. Tak, zrozumiałaś. Przesłanie było banalne. Nie daj się zawładnąć swojej frustracji. Choć od tamtego pamiętnego dnia minęło już ponad dziesięć lat, wciąż pamiętam, wszystko.
Sebastian Kończyło
Słowa powiedziane gestem ukryłam głęboko w samej sobie. Zaczęłam na nowo dostrzegać życie jakim mnie obdarowano i je smakować. Wiecie co? Jest pyszne. Nawet wtedy, kiedy łapka nie do końca się Ciebie słucha. Cóż, nikt nie jest idealny. Jestem niepełnosprawna. Fakt i co z tego? Mam być malkontentem do końca swoich dni? Żyje obok nich. Codzienne. Smutek, jaki zalewa te dusze jest straszny. Każdy zrozumie, jeśli odpowiednio przekaże tą informacje. Byleby jej nie nadużywać zbyt często. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Z określonym osobiście poziomem empatii i wrażliwości. Odkąd pamiętam wychodziłam z założenia, iż w kontaktach ze mną nikt nic nie musi jedynie może. To samo tyczy się koncertów, czyli  mojej pasji. Nauczyłam się łapać odpowiednie chwile i nie naciskać. Cóż... chłonę małe rzeczy, wyczekuje momentu. Staroświeckie poglądy? Może. Nie potrafię inaczej. Nie rozpycham się łokciami. Cnota zwana cierpliwością niejednokrotnie mnie wynagrodziła za mą skromność.
Dziękuje Ci Nadawco dobrych, co ja mówię wspaniałych, cudownych wiadomości. Sprawiasz, że latam, bez możliwości chodzenia.

poniedziałek, 13 października 2014

Pozytywna fala

Ekipa wspierająca
Tyle ostatnio pozytywnych zawirowań się dzieje w mym skromnym życiorysie, że właściwie  nie wiem od czego mam zacząć. Start standardowy koncert.  W pierwszej wersji miałam iść na pewnego popularnego aktora. Miałyśmy już odłożoną kasę na bilety. Nasze plany szczęśliwie pokrzyżował Maciek i impreza pod hasłem Łagodna Wyspa, na której wystąpił z solowym materiałem. Z racji, że sposobność dość rzadka, nadarzyła się okazja na swoistą rewizytę. Z powodu mego uwielbienia do barwy gardła Balcara, kilka razy odwiedziłam już Górny Śląsk. Wiem, że nie jestem jedyna dlatego wcale nie byłam zdziwiona decyzją p. Eli, Gosi i Ali o przyjeździe do Wrocławia. Na miejsce doszły jeszcze znajome twarzyczki. Słowem zebrała całkiem niezła ekipa wspierająca z przodu.


Artysta doskonale zdawał sobie sprawę z naszej bytności. Wszystko, co dobre za szybko miało swój koniec. Tamten czas przeleciał lotem błyskawicy. Żal było się rozstawać z ludźmi pod sceną. Na całe szczęście zbliżają się ferie zimowe, kolejna okazja do zobaczenia się i posmakowania pozytywnych wibracji od muzyków .
Przyszła felietonistka radiowa ?
Naładowana pozytywnym ładunkiem poszłam na pewne spotkanie, rozpoczęcie, kolejnego etapu zawodowego. Omówienie mych praktyk w radiu. Wiadomo jaki dziś jest rynek pracy, szczególnie, dla niepełnosprytnych. Uczestnictwo w programie TRENER daje nadzieje na znalezienie pracy. W moim przypadku innej aniżeli wykonywana. Pisanie tekstów mi znacznie bardziej odpowiada niż grafika. Tak jestem humanistką, nie ścisłowcem. Obecnie odbywam na miesięczne praktyki Pierwszym moim tekstem czytanym na antenie była recenzja sobotniego spotkania. W kolejce czeka kolejny, a  ja... W życiu nie czułam się lepiej. Robię, to co umiem  najlepiej.

sobota, 13 września 2014

Wyjątkowi


Nad polskim morzem zawsze jest kilka pewniaków.  One dają człowiekowi  poczucie, że jest u kresu podróży. Niezależnie od wybranej miejscowości. Smażalnie, kawiarnie, czy stragany z pamiątkami tworzą alejki. Podobnie jest z muzyką, Wypływa niemal z każdego zakątka. Przedostatniego wieczoru słuchałyśmy Do Kołyski. w interpretacji nastolatka. Karaoke. Letni standard.
Zrobiło mi się jakoś smutno. Dawno nie słyszałam tego w oryginale, z ust autora tekstu, na żywo.  
Godziny popołudniowe dnia następnego. Pałaszowałam właśnie pyszny koktajl truskawkowy, kiedy telefon zadrżał w charakterystyczny sposób. Wewnątrz była propozycja kolejnego wspólnego koncertu wiadomego zespołu. Kotek ze Shreka, tak mogę określić spojrzenie puszczone w stronę mamitki. Troszkę to trwało, ale w końcu  decyzja zapadła. Jedziemy.
Fot Magdalena Antoniak
Możecie się domyślać, jak się wtedy czułam. Roznosiła mnie pozytywna energia. Od południa zwarta i gotowa czekałam. Podróż śmignęła niczym trzask. Przejechałyśmy nawet przez pewne miasto niedaleko Kalisza.  Dość długie, ale na pewno nie małe. Na tyle urokliwe, że zapragnęłam kiedyś tam wrócić, aby posłuchać ukochanych nutek. Jeszcze kilka kilometrów i dotarłyśmy na stadion w Słupcy. Zanim jednak we trójkę ruszyłyśmy za tłumem, by mieć jak najlepszą widoczność seksteciku, trzeba było gdzieś zaparkować samochód. Chciałyśmy zrobić to jak najbliżej wejścia na wspomniany obiekt sportowy. Przemiły przedstawiciel mundurowej władzy lokalnej pokierował nas bardzo uprzejmie ku dobrej lokalizacji. Sprawdził jednak dyskretnie przy naszym wysiadaniu, czy my na pewno towarzysza posiadamy. Ba. Gdy chwilę później dowiedział skąd przybyłyśmy był w szoku pozytywnym.  Każdy ma jakiegoś... kręćka.  Tuż pod sceną zobaczyłam mnóstwo takich samych osób. Nieważne czy mieli t shirty.  Swój zawsze odnajdzie swego. Samego koncertu może nie będę opisywać. Wszak nagrania relacje i fotki krążą po wirtualnym świecie. Mówi się, że o udanym koncercie świadczą ludzie i ich zachowania. Coraz częściej można powiedzieć muzykom osobiście o swoich względem koncertu  i zrobić pamiątkowe zdjęcie. Mnie ów sposobność nadarzyła się kilkakrotnie. Nie mówię, że po każdym. Nie naciskam. Zresztą oni już rozpoznają i ludzi, doskonale wiedzą kto za nimi jeździ.W moim przypadku wszystko było jasne. Dla wyjątkowych ludzi. Zarówno niezwykłej szóstki  oraz w koszulkach, warto wyruszać dopóki starczy sił.

poniedziałek, 1 września 2014

Morska osada

Szum fal

Z młodzieńcem
Sierpień. Nawet nie wiecie, jaką radość wzbudza we mnie świadomość, iż on zawsze nadejdzie. Urlop. Dłuższy odpoczynek po męczącej rocznej harówce. Wysiłku, może nie tyle fizycznego, co bardziej psychicznego. Nie, żeby mięśnie nie pracowały.  Gdy lipiec puszczał swe ostatnie ciepłe promienie, jakby na pożegnanie, me myśli zaprzątało pakowanie. Wszystko po to, by pod osłoną nocy, dotrzeć do Sarbinowa.
Woding
 Do południa stopy na spotkania wołały pewne maszynki i łapki. Leżąc na sprzętach nawet się nie spodziewałam, jak w locie błyskawicy, się pewnym młodzieńcem oczarowałam. Każde nasze spotkanie umilał słodkim dziecięcym śpiewem, jak na czterolatka przystało. Zyskał na miejscu ludzi, którzy go w pełni zaakceptowali i vice versa. Szkoda, że nie zawsze to tak działa. Nie wygląd powinien świadczyć o tym czy polubimy, lub odrzucimy malucha.
Na pozostałe godziny w morskiej osadzie,  plan był banalny. Dużo plażowania niemalże na równi z wodnymi harcami. Pływanie na fali okazało się najwspanialszą formą ćwiczeń ruchowych. Oba najważniejsze punkty programu realizowałyśmy niemal codziennie. Nad morzem pogoda nieprzewidywalną bywa. Wiadomo.
Na palcach jednej ręki  policzę jednak dni kiedy, oczekując wyładowań atmosferycznych, grałyśmy w jedną z najbardziej popularnych gier planszowych. Na całe szczęście. Nie po to się jedzie wypoczywać, żeby układać tabliczki na zielonej planszy przypominającej krzyżówkę. W porze poobiedniej było mnóstwo kilometrów do pokonania. Żałowałam braku pewnej aplikacji w komórce, gdyż przepadło troszeczkę pieniędzy na rzecz dzieciaków.
W zamian za to z dumą na promenadzie prezentowałam komu swe serducho muzycznie oddałam.

muzyczna miłość
Podczas jednej z takich przejażdżek motor dojrzałam.Sami rozumiecie. Nie mogłam się utrzymać w ryzach towarzysza. Kiedy w tle podróży leciały Dżemy... Z mamitą wiedziałyśmy, że na koncert jedziemy. Ale o tym będzie... osobny wpis.
Maszyna


niedziela, 22 czerwca 2014

Teatralny power

Macie czasem ochotę przestać marzyć? Bynajmniej nie dlatego, że to nie jest budujące. Daje olbrzymiego pozytywnego kopa do przodu. Czasem tylko ich realizacja wychodzi poza wszelkie ramy. Co zrobić wtedy? Zaniemówić, gdyż dziękuję to zbyt ubogie słowo.  Ale po kolei. Zimową porą zamarzył mi się kolejny spektakl Jesus Christ Superstar. Gdybym miała określić przedstawienie jednym sformułowaniem? Powracający bumerang. Znam kilka osób, które po pierwszym obejrzeniu wracają.  To trzeba po prostu zobaczyć i przeżyć. Mając świadomość, że bilety z gościnną obsadą w składzie rozchodzą się niemal na pniu, z niecierpliwością czekałam na informację o rezerwacji. Udało się. W drugiej połowie czerwca ponownie przekroczyłam progi Teatru Rozrywkowego.

Kolejny raz dzięki niezwykłym ludziom. Nie mam tu na myśli tylko, najwspanialszej, prze kochanej mateczki. Do dziś nie rozwikłałam pewnej zagadki: Czym sobie zasłużyłam na tyle dobroci, której ostatnio dostaje olbrzymie pokłady od losu? Ktokolwiek zna rozsądną odpowiedź, proszony jest o jej udzielenie. Ja naprawdę nie mam pojęcia. Odcinek pomiędzy Chorzowem, a Wrocławiem minął błyskawicznie. Na miejscu okazało się że, dysponujemy sporym zapasem czasowym, do dzwonka zwiastującego początek musicalu. Mogłyśmy zwiedzić dobrze nam znane miejsce i spotkać znajome twarze, Powspominałyśmy troszkę nie tak odległe 35 lecie Dżemu. Jedyne, co w tamtym dniu było wspaniałe to set, znajomi i podróż. Reszta niech pozostanie milczeniem.
Jezus ze swym ludem
Fot: Anna Kozłowska
Jezus mi to tysiąckrotnie zrekompensował swymi niezwykłymi partiami wokalnymi. Niby to się oglądało już trzeci raz (ufam, że nie ostatni), jednak za każdym razem wzbudza innego rodzaju emocje. Swoiste motylki, które mi osobiście ogromnie dużo dają. Matulka po każdej takiej eskapadzie pyta, czy tego ładunku energii starczy mi na dłużej? Wie mimo wszystko, że czasem muszę być ładowana lub przeładowana. Akumulatorki zostały podłączone, więc można dalej iść do przodu z uśmiechem na  buzi, na przekór przeciwnościom i wszystkiemu innemu. W przerwie mówiła ,jaki to Maciek wszechstronny muzycznie i nie tylko. Cóż  nie sposób ów słów nie potwierdzić. Kiedy nadarzyła się okazja powiedzenia odtwórcy roli głównej tego osobiście hmm... Najpiękniejsze zakończenie słonecznego dnia. Przedsmakiem była chwilka rozmowy ze Św. Piotrem i Szymonem Zelotą. Kilka minut  później wyszedł głos dżemu. To była ta najpiękniejsza sekunda. Tak niewiele, a jednak ogromnie dużo. Moment do którego chciałoby się wracać zawsze. Jeszcze "cześć Ewa" i nic ci więcej nie potrzeba do euforycznego, cichego szczęścia.

czwartek, 12 czerwca 2014

Artyzm wspomający

Nie od dziś wiadomo, że rehabilitacja może przybierać, różnorakie oblicza. Wachlarz jest bardzo  szeroki. Wszystko zależy od tego, nad jakimi partiami ciała, chcemy się skupić. Od przeszło dwóch miesięcy, w środowe popołudnia  ćwiczę koordynację dłoni, wykorzystując sztukę. Ścisłej mówiąc -  malowanie. Geneza niedawno odkrytej możliwości ekspresji miała swój zalążek grudniowym, ciepłym wieczorem. Plan myślowy, który wówczas zakiełkował pod czupryną był nad wyraz prosty. Zrobić coś własnoręcznie. Czyż nie takie przedmioty wystawia się przeważnie na kiermaszach, w dobie wszechobecnej komputeryzacji, również internetowych?
Portrecik pierwszy
Pierwszy pomysł był. Osoba nadzorująca jego powstanie również. Pozostało tylko, przenieść ów na papier, przy użyciu odpowiednio dobranych do łapek materiałów. Założenie ambitne aczkolwiek w pewnym sensie trudne do zrealizowania. Człowiek chce zrobić komuś niespodziankę, prosi o podesłanie głównego składnika dzieła, a pytań w stylu po co tysiące. Ile było gimnastyki, przy wymyślaniu odpowiedzi, wiem tylko ja. Wreszcie po, dwóch niezwykle sympatycznych twórczo miesiącach portrecik miał swoją premierę. Nie powiem, duma mnie rozpierała. 
Drugie dzieło
Na skutek pozytywnych komentarzy zaczęłam pracować nad czymś nowym. Tym razem tylko na własny użytek. Tutaj zadanie okazało się znacznie łatwiejsze pod względem logistycznym. Wszelkie części składniowe, kolejnego wykonanego obrazka, miałam w posiadaniu własnym. Ręce, zahartowane w artystycznym boju, same chwytały za przybory, potrzebne do realizacji drugiego projektu. Tempo pracy moich osobistych paluszków zadziwiło nawet mnie samą. W przeciągu dwóch tygodni, dzieło było skończone i gotowe do zamieszkania na ścianie. Gdybyście chcieli zapytać dlaczego akurat oni? Obaj panowie, skradli me serce. Każdy wdarł się do niego indywidualnie Niedawno dołączył do nich trzeci przedstawiciel. Cechuje go potężny głos i ogromna wrażliwość. Tylko wybór zdjęcia stanowi problem. Na każdym jegomość ślicznie się uśmiecha.

wtorek, 6 maja 2014

Wiara w sens

Przyjmowanie zbyt dużej dawki informacji negatywnej z zewnątrz, zdecydowanie nie jest silną stroną mej psychiki. Nawet, jeśli ona nie dotyczy mnie bezpośrednio. Kiedy jestem gdzieś w podróży staram się zawsze mieć łącze z portalem społecznościowym. Swoiste spaczenie, ponieważ nigdy nie wiadomo kiedy na którejś z tablic zawiśnie ważny wpis. Byłam w szoku gdy, dalszy realny znajomy stwierdził, że życie nie ma sensu...  Cóż, trzeba się samej przed sobą przyznać... Takie wieści baaaardzo dołują. Zwłaszcza przy wspólnym dorastaniu. Zaczynasz się wówczas zastanawiać, czy twój plan życiowy pod kryptonimem chwytania chwil garściami, na przekór własnemu ciału, ma sens? Niczym maniakalny upiór wywoływałam z pamięci festiwalowe wspomnienie TSA  wraz z "51", lub patrzyłam na... Gabrysia z kosmatym stworem, przecież to się naprawdę wydarzyło. Na tym nie koniec... Bynajmniej z mojej strony. Odganianie złych myśli zupełnie przysłoniło mi sprawy, które z założenia powodują meeeega banana na twarzy. Tamtego Polanickiego koncertu strasznie wtedy potrzebowałam. Nie tylko dlatego, żeby posłuchać muzyki, choć setlista była niebanalna. Bardziej chciałam wyrzucić z wnętrza ten ogrom frustracji. Na tym show poznałam kolejną fankę Gosię, zapadła ostateczna decyzja o  jubileuszu, a to co złe zostawiłam za drzwiami.

My
źródło fb
Końcem kwietnia TVP nagrywała u nas niezwykłe widowisko. Patrząc na zacne artystyczne gremię, widziałam już nas, jak najbliżej sceny. No dobra, konkretnie jednego z wokalistów chciałam mieć w doskonałym zasięgu wzrokowym. Okazało się że mnie bardzo dobrze pamięta. Krótka rozmowa potrafi też nieźle zmotywować. Jego solowy wykon Marsza J. I. Paderewskiego wbił Ewcię w ziemię... Który to raz? Nie liczę, gdyż zatraciłam skalę....




W pierwszych tegorocznych dniach maja znów, dzięki życzliwości niezwykłych ludzi, mogłam usłyszeć ukochanych bluesrockowców. Wydarzenie niby identyczne, ale jednak nieco inne. Dlaczego? Po raz kolejny przekonałam się że nie tylko Maciek i spółka mają ogromniastą wrażliwość... Ich fani także. Przynajmniej ci, których dane mi było spotkać. Bo jak nazwać inaczej sytuacje, kiedy ludzie proponują bezinteresowną podwózkę do domu, albo pokonując długość sali biegną tylko do ciebie.... O samych muzykach nie wspomnę...

Bluza
Biniek i jego radość, pewne fanty kiermaszowe koncerty czy też wielkanocna niespodzianka w bluzowej odsłonie i nie tylko... Może zabrzmi to górnolotnie ale... Te wszystkie małe rzeczy, dają wiarę w sens, w chwilach zwątpienia... Sens drogi którą obierasz.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Harley na... Jasnej Górze


Klasztor
Kiedy na początku tego roku mamuśka poinformowała  mnie o możliwości wyjazdu na Jasną Górę średnio mi ów pomysł przypadł do gustu. W prywatnej skali, miejsc kultowych na Śląsku, pierwsze miejsce zajmuje Chorzów. Nie pytajcie czemu...Mieliśmy jednak wyruszyć dwunastego kwietnia, więc miałam trochę czasu do namysłu. Tym większe było zdziwienie nasze kiedy zadeklarowałam, w pełni  świadoma, że mogę towarzyszyć mej kochanej rodzicielce. Czyżby znów podświadomość czuła nadjeżdżającą magię chwili? Może.  Wspomniany jednodniowy wypad organizowała ma subkontowa fundacja. Punktualnie stawiłyśmy się na miejscu zbiórki. Po mniej więcej półtorej godzinie drogi zaplanowano postój. W drodze, do ulubionego miejsca zielonego stwora o gołębim sercu, moje oczęta nagle się zatrzymały. On po prostu spokojnie stał na bruku i czekał.Metalicznie czarny, zadbany. To właśnie o nim śpiewają wszyscy, choć pierwszy rzecz jasna był Dżem. Posiadacz tej wspaniałej maszyny wyszedł z pobliskiego baru po kilkunastu minutach. W miłej rozmowie wyjaśnił, iż zamierza dołączyć do zlotu posiadaczy Harleyów, na... Jasnej Górze! 
Koń mechaniczny
Jego charakterystyczny dzwonek telefoniczny wiele uzasadniał. Opowiedział jeszcze o kilku zlotach, na których im grali. Mamita zapewniła, że też ich lubimy. Liczba mnoga zaczynała coraz bardziej docierać do mej podświadomości. Cud, festiwalu ku przestrodze, naprawdę się wydarzył. Fani znajdą się przecież wszędzie. Niestety, trzeba było się pożegnać i wyruszyć ponownie do wyznaczonego wcześniej celu. W trakcie dalszej podróży autokarem kilkoro współtowarzyszy rozkminiało  ważne, lub mniej istotne niepełnosprytne tematy. Ja w tym samym czasie rozmyślałam o... napotkanych koniach mechanicznych. Gdy, po półgodzinnej wspinaczce pod górkę, przekroczyłyśmy bramy klasztorne, poczułyśmy olbrzymią ulgę. 



Miła czekoladka
Wewnątrz uderzył ogólny przepych. Prawie wszystko w środku było złote, albo pozłacane. Nabożeństwo standardowe szybko się zakończyło. Jeszcze tylko zobaczyć słynny obraz czarnej madonny, poproszenie o wstawiennictwo u Syna i można wychodzić. Nasz duecik zawsze musi być inny niż wszystkie - w pozytywnym znaczeniu. Zamiast "tradycyjnych" straganów z dewocjonaliami poszłyśmy zwiedzać miasto. Słońce, bezchmurne błękitne niebo wręcz zachęcało do spaceru. Trzeba było poszukać nowych rumaków do kolekcji fotograficznej, z przerwą na słodkiego gofra z dżemem. Każdy z motorów był ładniejszy od poprzednika. W trakcie obserwacji coś ciepłego dotknęło mojej dłoni. Odruchowi spojrzałam w dół. Prośbę o pogłaskanie wysyłał roczny labrador. Czekoladowy czworonóg zgodził się na pięciominutową zabawę, po czym wróciłam do oglądania dwuśladów. Wierzę, że kiedyś wsiądę na jego tyły, i wraz z właścicielem wyruszę chociażby na krótką eskapadę. W końcu tyle mych marzeń ostatnio się spełnia.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Muzyczna rekonwalescencja

Są takie chwile, kiedy mój muzyczny niedosyt żywego słuchania nutek z głosem zaczyna mnie pozytywnie przerażać. :-). Aby móc tego doświadczać jak najczęściej, jestem w stanie nawet pokonać swój osobisty "Mont Everest" - pójść do Stomatologa.
Nowy uśmiech
Październikowego popołudnia mamita zapytała, czy swój jubileuszowy dzień  spędzę "tradycyjne", czyli na solowym obliczu słodko - blusowego Macieja... Nie było wtedy jeszcze oficjalnych wieści, ale Sis wysłuchawszy dzielnie mych jęków, stęków i marudzeń okraszonych niepewnością, wysłała zapytanie, gdzie trzeba. Odpowiedz wzbudziła mega uśmiech na mym licu. Po cichu chciałam zaliczyć więcej niż jeden koncert (cóż dla mnie ów głos brzmi idealnie w każdej odsłonie wokalnej) myśli krążyły wokół Wawki.
W poważnej przed koncertowej rozmowie trzeba było wytoczyć bardzo silne argumenty. Na jednym wydechu wraz ze słowami "No przecież to... Maciek" "Solowa trasa jest tylko raz w roku" padło "Ewcia dobrowolnie pójdzie do dentysty "
Na skutek uwarunkowań genów mam dość słabe zębiska, które trzeba leczyć. Wiedza wiedzą, a praktyka? Cóż, z tym bywało różnie. Wszystko, przez nieprzyjemną,  starszą  doktor, która w dzieciństwie potraktowała mnie nieprzychylnie delikatnie mówiąc. Trauma była tak ogromna, że gabinety odwiedzałam w ostatecznej ostateczności. Dlatego, po usłyszanej deklaracji mateczka niezwłocznie umówiła mnie, na najbliższy wolny termin w oleśnickiej klinice. Pech chciał, że terminy początku trasy i przeglądu przypadły bardzo blisko siebie. Stawiłam się  na wizycie. Chirurg stomatologiczny dokładnie obejrzał wnętrze mej paszczy na wszelkie możliwe strony. Spokojnie odpowiadał na pytania, wyczekiwał mimowolne napięcia ciała. Po tak miłych oględzinach, z opanowaniem i wewnętrznym uśmiechem, czekałam na narkotyczny sen. Niepełnosprytni mają go nieodpłatnie z tytułu posiadanego orzeczenia o swym stanie. Dodatkowym umilaczem muzycznym był rewelacyjny solowy Maciek. Nie był to zwykły live. Kilkoro przyjaciół spotkało się, aby sobie wspólnie razem pograć. Serdeczne gagi, wplatane pomiędzy poszczególne fragmenty niepowtarzalnej setlisty okazały się idealnym, treserem mięśni brzucha. Gdy wybrzmiał naprawdę ostatni bardzo osobisty utwór, w trzykrotnym powtórzonym bisie, mamita wychodziła zachwycona całą oprawą. Mi natomiast było strasznie żal, że to już  koniec. Chyba na mocy owego smutku parę dni po imprezie zaczęło mnie pobolewać gardło. Te kilka dni, do spotkania z chirurgiem, spędziłam w domowych pieleszach. Uzbrojona w specyfiki przepisane przez rodzinnego medyka. W weekend poprzedzający zabieg, napisałam na fb, pełnego nadziei posta wraz z ulubionym coverem.

Nie wszyscy jednak tak go zrozumieli, ponieważ w pracy mateczki padały pytania o realizację mego osobistego... testamentu. Kunszt i profesjonalizm zespołu nie pozwolił mi odejść za szybko. W dwie godziny wykonali niezbędne naprawy, wybudzili z narkozy, bym wraz z zaleceniami, odpoczywała we własnym pokoju. Podczas rekonwalescencji  najadłam się niezłego strachu. W czwartkowe południe poczułam, że połykam coś... W przychodni nikt nie odpowiadał... Nieźle wystraszone zadzwoniłyśmy bezpośrednio... do operatora. Wysłuchawszy historii o narastającym bólu obiecał... wizytę domową, w trakcie której jeszcze raz wszystko obejrzy... Słowa wcielił w życie...
Zajrzał, włożył lekarstwo przepisał antybiotyk maść, a co najważniejsze - uspokoił panikarę. Gdy wychodził, nie biorąc od nas ani złotówki, patrzyłyśmy z niedowierzaniem na siebie.
Spotkać prawdziwego Lekarza, to dziś rzadkość.

A ja? Za odwagę, być może kolejny raz usłyszę, pieśni Syna Bożego, na deskach teatru chorzowskiego. 

poniedziałek, 3 lutego 2014

Dorosły Jasiu

"Na miły Bóg,
Życie nie tylko po to jest, by brać
Życie nie po to, by bezczynnie trwać
I aby żyć siebie samego trzeba dać" 
Stanisław Sojka "Tolerancja"

Od dobrych kilku dni słyszę jaka to jestem niesamowita, wyjątkowa i.. tak bym mogła w nieskończoność. Nie, nie obrosłam w piórka, wręcz przeciwnie. Słowa uznania są bardzo miłe, gdyby nie ich pesząca częstotliwość. Czy chęć pomocy drugiej osobie jest czymś szczególnym? Dla mnie nie, ponieważ te wartości wpajało mi od zawsze najbliższe grono. Gdy ktoś mi pomoże staram się to odwzajemnić, w różnoraki sposób...
Stoję
Ktoś, zupełnie mi obcy, pewnie nieraz stuknie się w głowę pytając czemu ona stara się pomóc innym skoro sama jest w potrzebie? Odpowiem słowami przysłowia" Dobro się opłaca, bo z powrotem powraca". Paradoksalnie sama na własnej skórze wielokrotnie przekonałam się, jak ważny może być nawet najmniejszy gest skierowany w stronę drugiej osoby. Obserwując codzienną bitwę dzisiejszych najmłodszych przedstawicieli, nie tylko mojej jednostki wrodzonej, mimowolnie zamykając oczy, wyruszam w osobisty powrót do nostalgicznej przeszłości. Kolejni medyczni fachowcy, niosący w sobie szczere powołanie do wyuczonego zawodu, powtarzali anegdotkę o chłonnym wiedzy młodym Janie. Nie było innego wyjścia, jak dobrowolne przyswajanie nauk ku lepszej sprawności.
Efekty systematyczności w połączeniu z ludzkimi siłami zaskakiwały samą najbardziej zainteresowaną. Niesiona na kanwie zdobytej umiejętności trenowałam dalej, aby zdobywać swoje indywidualne " Kilimandzaro", dopóty moje osobiste centrum dowodzenia zwane mózg, nie powiedziało "Stop, teraz już tylko utrwalamy" . Po to, żeby w okresie dorastania, dorosłości, czy wreszcie wieku zdobytej mądrości móc najwięcej pomagać opiekunom. Dziś zmieniło się prawie wszystko. Od wachlarzu ćwiczeń po możliwości gromadzenia środków. W dawnyyyyyyych czasach, gdy dzisiejsze społecznościowe sprzęty służyły tylko do pisania, lub grania, my z mamitą w ramach spaceru po szkole - pukałyśmy do drzwi i serc różnym darczyńcom. W baaaardzo dosłownym znaczeniu tego słowa.
Wyjątkowa koszulka, a raczej folia
Teraz, będąc "dorosłym" Janem, wspieram wyjątkowych Janków juniorów. Na miare swoich możliwości, Nie oczekuje laurów, czy pomników za to, choć styczniowo grudniowo dziękuję ubrane w małe rzeczy było... No, właśnie nie wiem, czy bardziej zaskoczeniem czy, wzruszeniem.
Bombeczka

czwartek, 9 stycznia 2014

Misja pod kryptonimem...




Ubiór
Kiedy, w ostatnich godzinach grudnia, napisałam moją eutanazyjną odpowiedź w sprawie niepełnoprawności nie liczyłam na zbyt wiele. Wysłałam ją odruchowo do kilku portali tematycznych oraz ogólnopolskich i czekałam. Historia mojego życia, w gruncie rzeczy bardzo optymistyczna, musiała kogoś zainteresować. Nazajutrz odezwał się do mnie redaktor naczelny damy radę.org. Mój list został opublikowany na ich łamach.
Tak zaczęła nasza współpraca. Od tamtego czasu publiczne światło dzienne ujrzała przygoda z tańcem integracyjnym. Szersze rozważania o współistnieniu, lub jak kto woli -  Integracji, czekają na swój czas.
Mimowolnie, choć sama nosiłam z tym zamiarem od dłuższego czasu, udostępniłam również ten prywatny kawałek świata. Jakie było jego założenie? Początkowo miał powstać, aby upamiętnić muzyczną chwilę, życie przecież tak szybko przemija. Nic nie dane jest na zawsze. Trzeba, więc je celebrować ze wszystkimi jego dobrodziejstwami. Trzeba w tym swoistym tunelu znaleźć światełko. W gruncie rzeczy nawet osoby z głęboką sprzężoną niepełnosprawnością je posiadają. Ja już je dawno odnalazłam W czym? Pływaniu, ładnym ubraniu, koncercie, wyjeździe.
Penetruje jeziorko


Każdy przecież rodzi się z jakąś, indywidualną misją. Wystarczy znaleźć odpowiednią trasę. Na pewno ona nie jest łatwa i prosta. Przynajmniej na początkowym etapie poszukiwań. Gdyby wszystko trąciło oczywistością, świat byłby nudny i bezbarwny. O tym, że taki nie jest wiemy. Mieni się rożnymi barwami. Trzeba tylko tak naprawdę chcieć je odnaleźć. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, jak niewiele należy zrobić by być szczęśliwym. Pokonanie tego małego wewnętrznego buntownika, który siedział w mojej głowie, nie należało do najprostszych potyczek. Stopniowe kruszenie kolejnych fragmentów muru własnej psychiki, strasznie żmudna i ciężka robota. Tym bardziej, jeśli w najbliższemu otoczeniu istnieją wciąż podszepty negatywne. Ja jednak, jakby na przekór im wszystkim, podniosłam rękawice losu. Stopniowo i delikatnie do negatywnego bojownika, mieszkającego w moim umyśle, docierały sygnały o przymusowej eksmisji. Nie było lekko dać lokatorowi wypowiedzenie najmu. Przecież dzięki jego zabiegom wszyscy mi schodzili z drogi. Niby fajnie, pięknie, lecz w pojedynkę, co w tym przyjemnego? Nikt nie chciał podejść do takiej osoby, już o ewentualnej pomocy nie wspomnę.
Dlatego zmieniłam nastawienie. Staram się zawsze przyjmować nowy dzień, jako czystą kartkę. Ode mnie zależy jakich kolorów użyje, aby ją zapisać. Jeśli choć jedna osoba po przeczytaniu poniższego wpisu, bądź bloga, zapragnie szukać światełka w sobie, to znaczy że jego przesłanie jest słuszne.