środa, 2 stycznia 2019

Azyl

Życie to wyzwanie dla każdego. Zaczynając od chwili narodzin aż po jego kres. Moje wymaga odrobinę większego wsparcia fizycznego.
Schorzenie neurologiczne lub jak kto woli MPD z którym zmagam się na co dzień przyczyniło się do słabszych mięśni w obrębie całego ciała niż u większości ludzi.
Pierwsze lata mijały mi a w zasadzie nam na usprawnianiu. Po pewnym czasie, abym mogła się poruszać dostałam towarzysza na stałe.
Rozmowy z rówieśnikami poznanymi w dużej mierze na ćwiczeniach dotyczyły wyłącznie fizycznego bólu.
W pewnym momencie taka codzienność zaczęła uwierać, przytłaczać dusić zarówno mnie jak i bliskich.
Intelektualnie byłam sprawna a mając kilkanaście lat słuchałam rozmów dedykowanym dorosłym. Wewnętrznie coraz głośniej krzyczałam "dość"!
Brakowało w niej zwyczajności. Wiecie równoległego życia do wizyt na salach gimnastycznych czy gabinetach lekarskich, które przecież także toczyło się obok. Dedykowane najpierw dzieciom a następnie nastolatkom. Doktor sam zresztą to zasugerował w trakcie jednej konsultacji.
Wówczas pomocną dłoń wyciągnęła muzyka. Wzięła mnie razem z fotelem stając się przewodnikiem rodzajem mostu, oczywiście dostosowanym do wieku.
Blues przypłynął w odpowiednim czasie zakorzeniając się na dobre. 
Samoczynnie stał się rodzajem osobistego azylu. Bramą, jaką chciałabym otwierać kiedy tylko się da.
Jednak przede wszystkim dał mi niezwykłych ludzi. Podczas naszych cyklicznych spotkań nie rozmawiamy tylko i wyłącznie o mojej nieco trudniejszej codzienności. Ludzie inteligentni z  mnóstwem empatii, a takimi właśnie staram się otaczać nie potrzebują zbytniego nadmiaru słów. W pierwszej kolejności widzą Ewę, odrobinę zwariowaną kobietkę, a dopiero potem sprzęcik.
Podziwiają, a ja po cichu dziękuję, że mogę tam uciec. Każdy czasem tego potrzebuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz