wtorek, 9 października 2018

Po indeks marsz

Od zawsze wiedziałam, że będę mieć wyższe wykształcenie. Już jako kilkulatka chłonęłam opowieści studenckie najpierw z ust starszych członków rodziny, w późniejszym okresie od znajomych żaków. Decyzje o przekroczeniu uczelnianych progów sama w sobie podjęłam, więc już dawno, ku radości bliskich.
Egzamin maturalny wydawał się przysłowiową "bułką z masłem" w porównaniu z wyborem kierunku. Przez dłuższy czas nie wiedziałam, co chce dalej robić w życiu. Marzenia były, ale rozsądek je weryfikował.
Anglistyka, czyli pierwszy z wariantów odpadał już na starcie. Język znam, jednak zdaję sobie sprawę, że osoba, która ma ze mną kontakt jednorazowy bądź sporadyczny wcale nie musi rozumieć mojej mowy. Jaki zatem byłby ze mnie nauczyciel czy tłumacz? Słaby realnie rzecz biorąc, taka prawda. Nie chciałam być również pedagogiem specjalnym. Jestem niepełnosprytna, potrafię wejść w "skórę" nastolatka czy dziecka, który również się z tym boryka. Ale bywam też w ośrodkach, moi realni znajomi to fizjoterapeuci, pedagodzy a nawet wolontariusze działający w tego typu placówkach. Wiem na czym polega ta praca. Ja, która potrzebuje znacznego wsparcia przy poruszaniu się czy higienie osobistej nie czułabym się wystarczająco dobrze w tym gronie, pomimo ludzkiej życzliwości. Dzielę się za to swym własnym, życiowym doświadczeniem.
Czy dziennikarstwo zawód, który mogę wykonywać na różne sposoby, było planem? Nie, ba nawet decyzja o założeniu publicznego bloga nie była łatwa a co tu mówić o zawodzie wyuczonym. W myśl zasady artysta sam dla siebie jest bardzo krytyczny. Przełamałam w sobie tą blokadę, nie miałam wyboru. Dziś moje teksty, nie tylko te zamieszone tutaj, są czytane. Bardzo pozytywne opinie z zewnątrz utwierdziły mnie w przekonaniu iż dobrze wymierzyłam osobiste siły na zamiary.

2 komentarze: