czwartek, 4 lutego 2016

Wielka moc, małych rzeczy

Geneza tych małych rzeczy miała swój początek ubiegłorocznej jesieni. Jedna z Wrocławskich firm organizujących koncerty informowała o przyjeździe bluesowego sekstetu do stolicy naszego regionu. Zaczęłam pytać przyjaciela Facebooka o dokładniejsze informacje. Gdy ten mi ich skrupulatnie udzielił, moja radość przybrała na sile potrójnie. "Znajomy, ciepły głos" miał stanąć na scenie dokładnie w me kolejne urodziny. Euforycznie datę na swej tablicy obwieszczałam i przyjścia tego wyjątkowego dnia oczekiwałam.  W międzyczasie oczywiście były zaplanowane wcześniej inne koncerty, spotkania oraz zwykła, szara codzienność. O ile pytania znajomych w związku z ulubionym utworem były bardzo miłe o tyle nowinki z szali zwanej codziennością już do nich nie należały. Szybko jednak tytuł utworu podałam i równie ekspresowo się z niego wycofałam... Maciek zupełnie nieświadomie dał mi już tyle pięknych małych rzeczy (nasze wspólne zdjęcie z jego córeczką, rozmowa z Oleśnicy itd.), że "proszenie" o więcej uważałam za nietakt. Moją prośbę uszanowano jednocześnie radząc, abym go wypatrywała.
Nadszedł wreszcie dzień koncertu i chciałam nie myśleć, zapomnieć. Powód podałam kilku wyjątkowym osobom czując, że zrozumieją. Naprawdę. Nie myliłam się.
Tamtego wieczoru liczył się już tylko ten czwartkowy półmrok i statyw mikrofonu... Stojąc w bezpiecznym kąciku pod sceną spokojnie czekałam. Nie widziałam wtedy jeszcze dlaczego  mamcia się tak szczerze uśmiecha... Maciek wszedł do tłumu na chwilkę, aby do mnie dojść... Ludzie, stojący za nami zrobili mu miejsce, patrząc z niedowierzaniem. Ja dziękowałam nie mniej zszokowana za życzenia urodzinowe, prezent - Cd, na których się udzielał wokalnie i coś jeszcze. Docenienie wypowiedziane niemym gestem. Nie musiał nic, nikt od niego tego nie oczekiwał, a jednak... Minuta, może półtorej... Tak mało dla niego i zarazem ogromnie dużo, dla mnie. Gdy wchodził na scenę, oczy mi nadal błyszczały... 
Nazajutrz, już w świetle dziennym obejrzałam podarunek raz jeszcze -  na spokojnie.
Dwa niezwykłe wydawnictwa, tak odrębne, różnorodne, a jednocześnie bardzo spójne.

Niezwykły prezent
"Kolęda w Drodze" zawarta  jest na jednym z nich.  Kiedy słuchałam jej za pierwszym razem... Wstrząsnęła przez tą swoją prawdziwość. Jeszcze do tego wszystkiego wokal. Poetycki... Po raz kolejny Maciek to zrobił - poruszył.
Parę godzin później do moich rąk wpadł drugi z nośników. Twarda, połyskująca okładka już naprowadzała na wyjątkowość materiału. Słusznie. Włodzimierz Szomański, założyciel grupy muzycznej Spirituals Singers Band, chciał coś zostawić dzieciom i wnukom. Na warsztat wziął znane i lubiane wiersze Juliana Tuwima. Do współpracy zaprosił wyjątkowe głosy. Niestety okrutny los sprawił, że nie dane mu było zamknąć projektu. Zmarł w maju 2014. Aranżacje muzyczne dokończył Piotr Hajduk. Ponadto książeczkę z fragmentami wierszy zdobią dziecięce ilustracje. Pamiętając o tym wydarzeniu czuję dumę. Zaszczyt, iż w swojej kolekcji płyt posiadam, coś tak osobistego.

Lokomotywa

9 komentarzy:

  1. małe wielkie rzeczy cieszą najbardziej :) jednego prezentu zazdroszczę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem dlaczego, ale automatycznie przyszły mi na myśl słowa piosenki Sylwii Grzeszczak - "Cieszmy się z małych rzeczy bo wzór na szczęście w nich zapisany jest". Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie tak jak napisała Karolina. Czasem nie wiele trzeba do szczęścia. Cieszę się, że jesteś zadowolona i szczęśliwa. Miłego słuchania!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie piszesz o muzyce, aż chce się słuchać:)

    OdpowiedzUsuń