piątek, 20 grudnia 2013

Rok... wyjątkowy

"Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny."
 
Nic dwa razy
Wisława Szymborska 
 
 Gdy na różnego rodzaju kalendarzach pojawia się magiczna data inaczej zdefiniowana imieniem Sylwester ludzie prawie zawsze narzekają. Gdybym jednak i ja dołączyła do tego grona - zgrzeszyłabym. Pomimo kilku smutnych  zdarzeń mijający pomału rok sowicie obdarzył mnie w radości. Aż chciałoby się wykrzyczeć na całe gardło zostań na zawsze. Czyja to zasługa nie wiem. Podobno czasem lepiej nie wiedzieć. Nie mniej dziękuję.
A może to wszystko co się, działo to magia? Zaklęcie rzucone zimową porą? Bo jak ktoś tak zwykły może zasługiwać na tyyyle szczęścia?
Geneza radości wczesna wiosna. Śląsk. Pierwsze spotkanie z osobami bliskimi, choć oddalonymi. Z piękną sztuką w tle. Arcydziełem, które po pierwszym obejrzeniu, chcesz zobaczyć kolejny raz. Chcąc nie chcąc trzeba było wracać.
Zaczynałam pomału myśleć o pierwszych dniach maja. Świąteczno długi weekend corocznie niósł ze sobą mnóstwo fajnych imprez. Jedna zapowiadała się szczególnie wyjątkowo. Nie, nie z powodu koncertu niemniej jemu przyświecała. Miałam  poznać osobiście pewnego chłopca. W czym tkwi jego wyjątkowość?

Pierwsze....spotkanie
Fot Robert Miłkowski
Nie dla każdego ośmiolatka ukochany sekstet nie tylko przeznacza dochód ze swoich live'ów, ale także dedykuje jeden z utworów. Mnie z młodym łączyła pełnosprytność,  a z Just mamą, uwielbienie do panów. Słowem mieszanka wybuchowa. Pozytywnie.
Zachodziłam w główkę, jaki prezent podarować Gabrysiowi na dzień dobry. W szarych komórkach istna  burza mózgów. Sensoryczna - zabawkowo i rehabilitacyjnie zarazem. Skąd mi się to wzięło? Kolejna, po dziś dzień nierozwikłana, zagadka. Porzuciłam jednak idee niespodzianki twierdząc, że lepiej uprzednio wypadać Binia samemu...
Tydzień zleciał bardzo szybko. Kilkanaście dni po wizycie prezent  niemalże sam wpadł mi na... tablicę facebook'a. Cena odstraszała, ale... od czego jest wirtualna kartka papieru? Jeden wieczór poświęcony i Binio ucieszony. Nic wielkiego przecież... Bezinteresowna robota...


Cześć Ewa
Dedykacja dla Ani K z Gliwic
Fot. Katarzyna Tatarczuk

Niedługo po listownej akcji nadszedł znamienny koniec lipca. Te dwa dni do 2013, były smutne lecz uczestniczenie w obu festiwalach namacalnie niezwykłe.
W międzyczasie eutanazyjne protesty... zbieram myśli, aby wszystko poukładać. Z sensem. Efekt wkrótce... Koniec roku znowu muzyczny. Pięknie muzyczny. Ktoś może zapytać czemu znowu? Przecież to wszystko praktycznie zawsze taaaaaaaakie same. Nie, nic dwa razy...
Kiedy ktoś się  taaaaaaaaaaaaak bardzo się stara podać właśnie Tobie łapkę na koncercie ze sceny, a Ty tego niestety mimo usilnych starań i kombinacji ciała, nie możesz odwzajemnić.... Drugi członek wita Cię serdecznym buziakiem w policzek. Masz poczucie, że rok... był piękny.



piątek, 6 grudnia 2013

Szaraczkowe przemyślenia


Gdybym miał urodzić się na nowo
Gdyby drugą szansę los mi dał
Poszedłbym tą samą ślepą drogą
Będę taki sam, zawsze taki sam
Zawsze taki sam
Będę taki sam
Zawsze taki sam

Ira Taki sam


Ostatni miesiąc roku zawsze zmusza człowieka do przemyśleń. Swoistego podsumowania pomalutku mijających dni. Dla mnie wniosek nasuwa się jeden. Nie czuje się niepełnosprawna... Owszem mam pewnego kompana, który jest ze mną odkąd pamiętam, ale najwidoczniej matka natura tak chciała. Można by było całe życie płakać, obwiniać tylko po co? Przecież nie miałam najmniejszego wpływu na moją fizyczność. Postanowiłam żyć...  Tak naprawdę. Zwyczajnie. Chodzić do kina, na koncerty, czy po prostu pubu.  Wspólnie z moim nie do końca sprawnym ciałem, a może właśnie na przekór moim kończynom. Nie dać się zdominować  marazmowi, szeptanemu głównie z ust osób znajdujących się w identycznym położeniu. Apatii szerzej zwanej nie mogę nie powinnam, bo wózek. Pytałam wówczas tych,  co odradzali,  dlaczego? W okresach gdy bezsilność krążąca wokół, przenosząca się niczym wirus dopadała i mnie pojawiali się zawsze tacy niezwykli.... Zazwyczaj pełnosprytni wyjątkowi. Najpierw słuchali rzecz jasna mych wielogodzinnych  wynurzeń rozpaczy często połączonych z oceanem łez. Pozwalali mi na tego typu emocjonalne wyznania, zdając sobie sprawę z mego ogólnego rozbicia. Wówczas nawet najbardziej silne argumenty nie skutkują.
Swoimi czynami, czy też zachowaniem dawali mi do zrozumienia iż dla nich oraz reszty społeczności, która kiedyś być może stanie na wspólnym szlaku, mogę być taka jak dziewczyna z poniższej fotografii.


uśmiechnięta

Wesoła uśmiechnięta mająca swoją pasje, dla której ciało nie jest już barierą,
Do końca życia będę wdzięczna im wszystkim za to, iż czasem nawet dzisiaj odbierają mi słabość.
Na niedawnym koncercie Moniki  Kuszyńskiej usłyszałam, że jestem Aniołem. Strasznie miłe, choć jam jest zwykły szaraczek, który poniższym gestem stara się spłacić dług nie do spłacenia.

gest

środa, 20 listopada 2013

Zaduszki okraszone Blues'em



Wszyscy znamy nasz słowiański sposób, obchodzenia święta, datowanym w kalendarzu juliańskim na drugi listopada. My wspólnie z koncertową mamusią, poza klasycznym odwiedzaniem grobów i spotkaniami z najbliższymi postanowiłyśmy wzbogacić nasz tegoroczny świąteczny terminarz o jeszcze jedno wydarzenie - muzyczno koncertowe.  Wertując jedną z witryn z imprezami rockowymi natrafiłam na bardzo interesujące Zaduszki. Gospodarzem był OKiS w Bierutowie, gwiazdą wieczoru poza Dżemem, był Harlem. Szykował się zacny niedzielny wieczór w doborowym towarzystwie.
W trakcie kolejnej koncertowej podróży nasz samochodowy przewoźnik, co jakiś czas, się buntował, ale na szczęście w ostatecznym rozrachunku dowiózł nas do upragnionego celu.
Przekroczywszy próg ośrodka naszym zdziwionym oczom ukazało się wszystko to, o czym opowiadała nam Renata

Biesiadujemy
Typowa sala gimnastyczna zamieniła w... miejsce do biesiady. Na długich, niczym weselnych, stołach królowały najrozmaitsze przekąski - od chrupek po koreczki. Bardziej spragnieni bądź głodni mogli skorzystać z usług mini stoiska gastronomicznego serwującego ciepłe dania, lub złocisto piankowy napój. Do jak niepochlebnych zachowań może doprowadzić jego nadmiar przekonaliśmy się kilkanaście minut później. Wydźwięk całego zajścia miał bardzo negatywny charakter. Zanim jednak to  nastąpiło ucięliśmy sobie z Kamilem (kolejna Facebook'owa znajomość przeszła do realnego świata) miłą pogawędkę. W tle Harlem wykonywał jeden ze swoich szlagierów, a mnie kogoś strasznie brakowało... z nimi na scenie.
Nagle mamita zarządziła "pospolite ruszenie" ze stolika... ruszyliśmy biegiem pod scenę, aby mieć dobrą widoczność...


"Góral", który w wersji studyjnej brzmi niesamowicie tamtego wieczoru śpiewany przez dwóch wokalistów wybrzmiał jeszcze delikatniej... "Biegnę" nabrało także nowej jakości. Wszystko to, za sprawą Macieja, który w okrzykach radości zgromadzonych wsparł dawny zespół.


Chwila oddechu, zamiany sprzętu i na scenę wkroczyły Dżemy.

Setlista miała najpiękniejszy początek. Wyjątkowy, kiedy wszyscy, w tym samym momencie zapalali tą samą okolicznościową świeczkę. "Piosenka Ekologiczna", "Do Kołyski", "Mała Aleja Róż" "Jak malowany ptak" "Do Przodu", to tylko niektóre bierutowskie diamenty.
 
W pewnej chwili, po megaaa pozytywnym szoku, spowodowanym kolejnymi scenicznymi pozdrowieniami od wokalisty i nie tylko jego(!), siostra poprosiła o szczególną strzałkę.
Na koniec Harley Victoria i irlandzki trunek.
Do zobaczenia za rok...

piątek, 15 listopada 2013

Anonimowi bohaterowie



Na przełomie kilkunastu minionych tygodni dość regularnie odwiedzałam sale i wszelakie kinowe multipleksy. Przyczyną bynajmniej nie jest nagła odkryta miłość do rodzimej sztuki filmowej. Jestem raczej z tych ludków, co w ramach rozrywki i strawy duchowej znacznie bardziej cenią sobie koncerty. Dlaczego?  Różnorodne imprezy muzyczne mamy praktycznie cały rok, określona historia gości na ekranach kilkadziesiąt dni, by następnie przywdziać warstwę kurzu w jakimś zapomnianym archiwum. Dobra muzyka nie tuczy, wręcz promuje się sama. Odpada topienie funduszy w kaloryczną kukurydzę i inne sztuczki rozpowszechniające. Czasem jednak ojczysta kinematografia wypuszcza obrazy, które należałoby obejrzeć chociażby tylko po to, aby widz mógł mieć minimalny wgląd do innej, być może, nieznanej mu wcześniej rzeczywistości.
Na polskie, szeroko ekranowe, poletko nieśmiało wkroczyła niepełnosprawność. Dwóch reżyserów postanowiło się zmierzyć z tematem przyczyniając się tym samym do rozpoczęcia rozważań wielu ludzi. Obrazy dzieliło dosłownie wszystko. Od przedstawienia historii głównego bohatera, po sposób promocji filmu. Jedna była delikatna, pełna szacunku pokory itd. Druga inna, coś na zasadzie, wciąż jestem przypomnijcie sobie o mnie, a raczej o mojej organizacji i wpłacajcie fundusze.
Ktoś mógłby zapytać czemu je zestawiam, przecież ten jeden, to genialny odtwórca roli, a drugi niepełnosprawny?
Owszem tylko koło Dawida, w jednym z wywiadów, siedział przedstawiciel prawdziwych siłaczy.
Cichych herosów, nierzadko skromnie wyłącznie w swych lokalnych społecznościach, walczących o byt. 
Ceny sprzętu pomocniczego ułatwiającego funkcjonowanie są wysokie. Dla anonimowych zuchów stają się często murem nie do przebicia. Zresztą, co ja tu o pomocach... Papierologia, to dopiero ostra jazda bez trzymanki i nie wielu dojeżdża do mety, jaką jest na przykład subkonto, do zbierania darowizn w formie odpisu jednego procenta, zbiórek publicznych itp.
Sama pamiętam doskonale, ile zachodu kosztowało nas, mnie i najbliższych, zdobycie środków na towarzysza eskapad. Dla przeciętnych zjadaczy chleba trochę rurek połączonych śrubkami podobne do fotela. Niby tylko siedzisko, ale cechuje je zwinność i lekkość Gdy zainteresowani słyszą o opłatach znieruchomiają, lub są zdziwieni.
Jakże inaczej brzmią te wszystkie cyferki, i słupki matematyczne wypowiedziane z ust młodego chłopaka... którego kojarzą wszyscy... Zdobywcy biegunów ziemi, szczytu Afryki, czy wreszcie autora książki. Pozycja "Poza Horyzonty", po trzech latach od wydania nadal jest do nabycia Złotówka z każdego egzemplarza - zasila konto fundacji, pod tym samym tytułem. Do tego dochodzą sponsorzy indywidualni. Gdzie, więc te trudności wielkich, małych. Nie widzę ich.

czwartek, 31 października 2013

Ekologiczny blues

Lipcowy zestaw
Lipiec 2013
Fot. Gosia Kubiak
Dla każdego, kto chociaż raz pozytywnie zachłysnął się twórczością muzyczną, koncert ukochanego bandu winien być niczym małe święto. Uroczystość wymagałaby odpowiedniej oprawy celebracyjnej. Wszystko jednak idzie w zapomnienie, gdy do dżemowania wkrada się strach. Straszny, paniczny wręcz nie do opisania. Nie, nie dlatego, że to była impreza zamknięta... Powód był bardziej prozaiczny. Show, na którym część publiki, to współpracownicy nie rozumiejący uwielbienia względem zespołu. Tak też było teraz.
Wrocławskie nadleśnictwo jest gospodarzem spotkań pt. "Zielono mi". Każde z nich ma zawsze inną formę artystyczną. Opatrzność, tęsknota za wokalizami Maćkowymi (od Kalisza minęło spooooooro czasu), czy też cokolwiek innego zesłała mi ich wreszcie. Kiedy pisałam na fejsie o swoich wątpliwościach dziewczyny mnie dopingowały odnośnie pójścia... Nawet wokalista stwierdził, że się widzimy za miesiąc dołączając do słów Indianerski uśmiech - ten sam niczym ze sceny, w której wręcza "pomocne" pióro Ryśkowi w "Skazanym". Byłam ugotowana! Pozostało tylko czekać, aż podadzą mi kolejną porcje Dżemu.
Kiedy jednak wybiła godzina "0" ktoś nieproszony znowu wrócił. Zamieszał w głowie tak mocno, że nawet dobór stroju stanowił meeega kłopot.. Na szczęście mamita była w pogotowiu przypominając, gdzie idę i na kogo powinnam  patrzeć. Wybór padł na lipcowy zestaw.Moi ukochani bluesmemi zaczęli grać pierwsze takty i moje obawy, co do seta, gdzieś uleciały. Bałam się że repertuar ze względu na okoliczność i dużej mierze przypadkowość widowni może być wyłącznie klasykowo standardowy. Zgromadzeni nie poznali od razu "Całej..., czy "Ekologicznej". Na szczęście panowie nic sobie z tego nie robili grając tak jak zawsze. Był więc autsajder biegający za kaczorem. Przyjaciel w czarnym kapeluszu kroczył dumnie pewną aleją do przodu, w poszukiwaniu kołyski zadając, przy tym naiwne pytania na przemian z diabelskimi żartami. Odniósł Victorie wjeżdżając na Harley'u, a Maciek powitał go swym "tańcem". Uwielbiam to :-))) Pomimo radości nie zapomniałam o strzałkach. To już nasza tradycja, kiedy którejś z nas nie ma na koncercie.

Hej
Pomiędzy jedną, a druga mamita znacząco mnie szturchnęła. Spojrzałam instynktownie w stronę głosu. Stał naprzeciw, patrzył w moim kierunku z wyrazem twarzy, który lubię ogromnie... To było tylko do mnie, nie jeden raz - kilkakrotnie. Miałam ochotę zejść... ze szczęścia. Ten szczery  gest był inny od naszych zdziwionych min parę minut później. W trakcie jednego z utworów na scenę wparowała dosłownie jakaś blondyna. Trzymając w ręku fioletowy bukiecik "uwiesiła się" na Macieju. Patrząc na to ze szczęką przy ziemi pytałam, gdzie są służby? Zostały przekroczone granicę, które według mnie, nie powinny zostać  przekroczone. Mina Maćka wyrażała to samo.                         
Niestety koncert jak każdy dżemowy, czy Balcarowy dla mnie za szybko miał swój finisz Gdy już odchodziłam jeden z ochroniarzy wręczył mi kostkę gitarową Adasia na jego prośbę. Miło. Chciałam podziękować. Niestety w zamian za to pogawędziłam z Jasiem. Okazało się, że wspólnie nie lubimy zbyt częstego śpiewania Whisky na koncertach. Ale dla równowagi musi być i słońce i... igrzyska
Odeszłam myśląc o kolejnym koncercie. Ściślej mówiąc chciałabym, aby nie było na nim wieszaków.



środa, 9 października 2013

Refleksyjnie


Min. dla nich warto
fot. Katarzyna Tatarczuk
Ostatnie wydarzenia skłaniają do refleksji... Polski naród jest jednak bardzo dziwny. Najpierw heroiczno - dramatyczny apel o zezwolenie na uśmiercenie, by następnie na łamach jednego z bardziej poczytnych portali informacyjnych opublikowany został list. Rodzicielstwo z sercem w tle, tak mogłabym scharakteryzować owy tekst. Mam w planach napisanie do niego swojego postcriptum. Po zagłębieniu się w jego lekturze zaczęłam rozmyślać nad niepełnosprawnością. Moją.  Wszystko zaczęło się pewnego zimowego dnia. Świat nieco wcześniej zawołał mnie na swe łono i zaczęła się walka. Jak to zawsze bywa w tego typu potyczkach o życie, są zarówno zyski, jak i straty. Plusem jest niewątpliwie roczne mieszkanie na najpiękniejszym i najmniejszym kontynencie - Australii. Pobyt tam bardzo dużo dał... Szerzej napiszę o tym za jakiś czas. Kolejnym plusem jest podobno :-P ma łatwość pisania... Minus - no dobrze, zamiast na dwóch nogach, chodzę na czterech. Może moja mowa troszeczkę się różni od znacznej części ludzi, ale jest. Wierzę, że osoby chcące mnie naprawdę zrozumieć - zrozumieją.  Chcieć, to móc.  Gdyby jednak los zadecydował inaczej na pewno znalazłaby się jakaś alternatywa komunikacji niewerbalnej. Kluczem poza doborem odpowiedniego sprzętu pomocniczego , jest  trafienie na odpowiedniego przewodnika ludzkiego; Wiem wiem różnie,  z tym bywa... Sama niejednokrotnie się poparzyłam na pseudo terapeutach. Jedna z nich natomiast, bardzo mądra  kobieta nawiasem, nie pozwoliła mi zwątpić we mnie, dając mi do zrozumienia,  że tylko nie chodzę... w pozycji standardowej :-P. Nawet z tym mogę dokonać wielkich - małych rzeczy. Wzięłam sobie jej słowa do serca i realizacja trwa po dziś dzień... Każdy z nas - osób z  niepełnosprawnością od urodzenia - ma na tym świecie, coś do zrobienia... Powiem więcej... Tego "czegoś" dokonujemy codzienne... wstając z łóżka , jadąc do pracy szkoły etc. Tylko - no właśnie - tego się nie pokazywało do tej pory. Może film p. Pieprzycy otworzy komuś oczy... na chwilę chociaż? Dotychczas szerzej w mediach brylowali w duuużym stopniu, powypadkowi niepełnosprawni. Niby wszystko fajnie, bo paraolimpiady itp. Ale...  od zawsze twierdziłam, że oni mają inną perspektywę. Mieli życie "przed" wypadkiem, amputacją itd. Mi niestety ten przywilej? nie był dany...Dlatego tak bardzo zabolały mądrości takiej osoby zarzucającej mi brak rozsądku , kiedy to zobaczył mnie w tłumie na koncercie hmm pisać kogo? :-P . Może i tak było, ale kto nie ryzykuje ten nie usłyszy  " Widziałem Cię ze sceny", lub  nie zobaczy tego uśmiechu z błyskiem w oku . Poza tym to była nasza wspólna decyzja. Moja i opiekuna. Bardzo długo wahałam, czy iść na kolejny. Ostatecznie przekonały mnie słowa przyjaciół i... pewien żółwik. My tez mamy prawo do życia. Nawet jeśli jest ono mniej interesujące od żywota niepełnosprawnego po wypadku, to dla nas... Jest jedyne i... bezcenne.


piątek, 20 września 2013

Kalisko, jesienne muzykowania



Tacy, jak ja
Dzięki ludzie
Live kaliski
Jasiu
Kiedy pamiętnego letniego wieczoru moje dziewczyny, na czele z  siostrzaną duszą, odprowadzały mnie do samochodu tuż po zakończeniu jednego z najpiękniejszych festiwali, nawet nie marzyłam o Kaliskim - Pamięci Bergera... Gdy przejęły mnie, abym zrobiła sobie fotkę z członkami zespołu mamita była zajęta. Jej rozmówczyni z mojego miasta jeździła na koncerty i mogłabym być towarzyszką eskapad. Słysząc propozycje miałam wrażenie jakby nieżyjący Ricardo i Paweł wstawili się za mną u Tego  "na górze ", grając naszą ukochaną muzykę.
Po tym, jakże wspaniałym dniu, przyszła zwyczajność. Wrzesień zawsze wydawał mi się rutynowy...  Ale tegoroczny był inny.  Słodszy-:). Miał zniwelować strach przed badaniem ortoptycznym. Niestety, co jakiś czas pukał do drzwi. Koncertowa i zarazem najwspanialsza mamusia pod słońcem, widząc, jak baaaardzo się starałam, aby nie wszedł całkowicie,  pozwoliła mi zadzwonić zaraz po badaniu... Odpowiedź wywołała meeeeega uśmiech. Pozostało "tylko" odliczać dni....:-))). Radość potęgowała ponowna możliwość zobaczenia siostry.
Droga do Kalisza minęła nam w ekspresowym tempie. W trakcie zapytałam nieśmiało, czy możemy poczekać po koncercie. Uśmiech powiedział wszystko. Zanim jednak na dobre zaczęła się zabawa po raz kolejny wsparłam Asię. Można było już spokojnie czekać.
Na pierwszy festiwalowy ogień poszła, a  właściwie wypłynęła Zdrowa Woda. Nie znałam  wcześniej twórczości zespołu, lecz ich naładowane muzycznie Piwo miało energetyczne oddziaływanie.  Po nich scenę wzięli we władanie Indianie z plemienia Cree. Znów się nie rozczarowałam. Było po prostu... Niech najlepszą recenzją będzie to, iż mamuśka całą drogę powrotną do Wrocławia mówiła "Genialny Bastek", zapowiadając tymi słowami nabycie najnowszej płyty chłopaków.
Wreszcie nadszedł ten czas. Grupa, której współzałożycielem jest dobry duch owego kaliskiego święta wkroczyła na estradę. Zaczęli od przedstawienia przyjaciela w czarnym kapeluszu,  by następnie dać kopa do wygrania batalii z nierównym przeciwnikiem. Szczerze mówiąc innej opcji nie przyjmuję, po prostu nie chcę. Gdy parę minut później wkroczyliśmy na różaną aleję, banan przykleił mi się do twarzy, i nie schodził praktycznie cały dżemowy recital. Wszystko to przez rozwiany włos i... sms od Justyny

Imię już znał
Treść niosła informacje, o spoczywających na wyjątkowym stoisku, nowych fotach Maćka z jego autografem. Z racji, że mój osobisty mózg był w tamtej chwili na 300% rozemocjonowania, szare komórki ogarnęły wyłącznie "zdjęcia, podpis". Odpowiedź nieco chaotyczna w wydźwięku musiała ją nieźle rozbawić...:-P Nagle niczym spod ziemi podbiegła do mnie p. Ania - osoba także współpracująca z obecnym głosem dżemowym - wręczając mi fotki. Dedykację miałam dostać po... i tutaj ponownie p. Ania uratowała sytuacje, za co jestem przeogromnie wdzięęęczna.


uwieńczenie backstage'a
Resztę koncertu panowie pociągnęli profesjonalnie, pomimo trudności, choć ich zdenerwowanie można było wyczuć jeszcze na bs'ie.
Wszystko, co piękne, zbyt szybko się kończy :-(. Aż, by się chciało zapytać za Indianami, kiedy znowu?



wtorek, 20 sierpnia 2013

Nadmorskie przypowieści

Usteckie zachody

Każdy czasem pragnie chwili wytchnienia. Pauzy, wykasowania myśli o dzisiejszym pędzie życia. Chociażby przez dwutygodniowy okres urlopu. Od ponad sześciu lat wraz z moją wyjątkową mamitą, na miejsce naszego w stu procentach zasłużonego wypoczynku, wybieramy świadomie nadbałtyckie miasta, lub miasteczka. W końcu nie od dziś wiadomo, że najbardziej pożądanym, naturalnym i w pełni legalnym dopalaczem jest jod.  W tym roku  postanowiłyśmy poznać szerzej Usteckie klimaty.  Nie zawiodłyśmy się. Tuż po przybyciu urzekło nas piękno części portowej, w której można było oglądać przepiękne zachody słońca, które bardzo szczodrze obdarowywało nas swymi ciepłymi promieniami.


Morze - za dnia i w nocy
Kilkunastominutowe niezwykłe widoki nie pozwoliły mi zapomnieć o tym, iż moim czasem zbytnio napiętym kończynom dolnym, przydałaby się odrobina wzmocnionej stymulacji. Chyba naprawdę się starzeje.:-P . Zabiegi rehabilitacyjne odbywały się wczesnym popołudniem ku mojej radości, gdyż po ich zakończeniu chłonęłyśmy smaki promenady. Te były przeróżne. Od wszelakich mimów (Talibowie, kostucha itd.) poprzez kramiki do ulicznych muzyków. Tutaj jeden z duetów szczególnie przypadł mi do gustu. Dlaczego? Wykonywał dżemowe szlagierki. Nie robili tego tak doskonale, jak  Rysiek czy Maciek, ale na bezrybiu i rak rybą.

Gdy już miałyśmy przesyt zgiełku promenady kierowałyśmy się w stronę morza.  By móc obserwować niesamowite obrazy namalowane przez morze zarówno w dzień jak i w nocy. Nawet, pomimo braku wejścia w morskie głębiny z przyczyn nie do końca zależnych ode mnie wypad nadmorski uważam za udany. Razem z mym towarzyszem, przeszłam się morskim brzegiem, płynęłam pirackim statkiem.
Spacer nadmorskim brzegiem