piątek, 20 marca 2020

Pozytywny bilans korony

Nie, nie zapomniałam o tym miejscu.
Prawda jest taka, że na portalach społecznościowych łatwiej i szybciej opisuje się poszczególne wydarzenia czy sytuacje z życia codziennego.
Także te z gatunku pozytywnego.
Dobrze przeczytaliście. Ci co mnie znają wiedzą, że szukam rzeczy optymistycznych w każdym zakątku. Nie tylko z półki medycznych odkryć.
Fotka sprzed pandemii
Nawet w dobie tego wirusa, którego poczynania doprowadziły do wszechobecnego hasła #zostańwdomu.
Siedzę więc grzecznie i czekam. Nie tylko na eventy ze zrozumiałych przyczyn obecnie przeniesione.
Uważam, że ten nieokiełznany jeszcze szczep bakterii zostawi nam paradoksalnie coś dobrego. Nas samych. Oczywiście zmienionych. Na plus. Widać to już zewsząd w różnych relacjach. W bezinteresownej opiece nad starszymi, samotnymi. Szyciu maseczek dla potrzebujących.
Jeszcze przed wybuchem tej całej pandemii w sieci było głośno o dziewczynce z centrum naszego kraju. Sposób w jaki j potraktowano w publicznym miejscu szeroko komentowano. Przeczytałam oraz obejrzałam wszelkie dostępne na ten temat materiały i jestem gdzieś pośrodku.
Jakby po drugiej stronie pewien podróżnik prezenter a właściwie w tym projekcie kierowca busa chciał kogoś poznać i zrozumieć. Jego chęć otworzyła oczy wielu ludziom na potrzeby drugiej osoby. Pozwoliła spojrzeć inaczej.
Zapaliła mi się wówczas swoista lampka. Ten rodzaj dobroci znam z autopsji. Doświadczam jej każdego dnia. Oby ona wraz z obopólną otwartością została z nami na dłużej.
Już po abdykacji korony.

piątek, 11 października 2019

Drugie skrzypce

Tuż po przyjściu na świat pierwszym środkiem poruszania się każdego jest wózek. Za czasów mojego dzieciństwa, lub osób w zbliżonym wieku były to zazwyczaj dwa osobne pojazdy. Najpierw gondola, potem parasolka. Jeździłam w nich bez sprzeciwów. Do pewnego czasu.
Drugi typ jest powszechnie akceptowalny u małego dziecka, przecież to takie naturalne. Niestety im człowiek starszy tym z tym gorzej.
Widziałam pytania „co jest tej dziewczynce?” wypowiedziane w sposób zarówno werbalny jak i niewerbalny. Będąc dzieckiem stopniowo dojrzewałam do odpowiedzi „Ja tylko nie chodzę”, któreJ hołduje od bardzo dawna. Pozostało znaleźć genezę w swoim wnętrzu, czasem z pomocą.
Zapadł werdykt o zmianach, podjęty w gronie terapeutyczno rodzinnym. Miałam zamienić bryczkę. Ze spacerowej na taką z kółkami po bokach do pchania rękami. Wreszcie mogłam poruszać się samodzielnie. Mieć wpływ, gdzie chcę być w danym momencie, choćby w minimalnym zakresie. Do możliwości wyboru ubioru, co mam ochotę zjeść, wypić w jakich ilościach doszedł jeszcze jeden. Trzeba było tylko się wzmocnić dzięki ćwiczeniom. Nadszedł okres dojrzewania. Mimowolnie zyskałam nowy wygląd i sprzęt pomocniczy.
Aktywnego towarzysza. On mnie nie zasłania czy przysłania. Wręcz przeciwnie. Zawsze gra drugie skrzypce. Od kilkunastu lat z tym samym niegasnącym uśmiechem.
Wspomniany rodzaj wózka inwalidzkiego w pierwszej kolejności pozwolił zobaczyć postronnym postury. Nastolatki i młodej kobiety, którą byłam i jestem. Chciałabym, aby tak właśnie mnie postrzegano. Dziękuje tym oczom, które to zauważają.

środa, 2 października 2019

Wysokość ma znaczenie

Zastanawialiście się kiedyś jaki wpływ na życie każdego z nas ma długość? Nie chodzi mi tutaj o statusy europejskich monarchii. Ten rodzaj miary ma dla mnie bardziej indywidualny wydźwięk.
Stały siedzący tryb codziennego funkcjonowania sprawia, że mój poziom postrzegania wszystkiego wokół jest odrobinie niższy niż u stojącego przedstawiciela gatunku ludzkiego. Jak to obejść? Proszę, aby rozmówca usiadł obok lub kucnął naprzeciwko. Spowodowane jest to nie tylko dobrym wychowaniem. Znacznie ważniejsza jest perspektywa wspólnej płaszczyzny kontaktu. Świadcząca o szacunku. W wielu instytucjach publicznych jest już stanowisko z niżej położonym blatem. Wówczas żadna ze stron nie powinna czuć nadmiernej krępacji. Osoby chodzące, które cenią sobie moje troszeczkę zwariowane towarzystwo, doskonale zdają sobie z tego sprawę. Po okresie spędzonym wspólnie ze mną, niezależnie od jego natężenia, przyjmują wymienioną pozycje w sposób naturalny.
Podobnie wygląda kwestia podchodzenia od tylu. Chyba nikt z nas nie lubi być narażony na ewentualny niepotrzebny stres. Kiedy ktoś tak zaskakuje nie zawsze odczuwam komfort psychiczny. W takich okolicznościach zastanawiam się jaką postawę powinno przyjąć ciało. Płochliwej sarenki nastawionej na błyskawiczną chęć odwrotu lub przyjaźnie nastawionego niedźwiadka oczekującego na objęcie. Każdy z nas powinien sam decydować na ile dopuszcza drugiego człowieka. Pozwolenie na poszczególne gesty konkretniej osobie, nie oznacza zgody dla innej. Na szczęście jest też wiele osób, które działają intuicyjnie. Takie nastawienie najbardziej wzrusza.

piątek, 13 września 2019

Niewzorcowa

Przyszło nam funkcjonować w dość zaskakujących okolicznościach.  Zewsząd otaczają nas utarte wyobrażenia. Często krzywdzące i niesłuszne. Nie tylko te etniczne, ale również społeczne. Niezmiernie mnie to zaskakuje. W pewnym sensie jestem przedstawicielką określonej społeczności. Wiem jakie są powszechne oceny osób z niepełnosprawnością przez znaczną część zwykłych zjadaczy chleba. Zwłaszcza takich niemających stałego kontaktu z wymienioną mniejszością. Roszczeniowi, którym wszystko się należy. Ten wizerunek zdaje się być poczytniejszy, bardziej widoczny.
Ci skromniejsi giną zazwyczaj wśród tych rozpychających się łokciami. Niestety.
Dlaczego wciąż rządzą nami stereotypy zamiast prawdziwa chęć poznania drugiego człowieka? Przecież to takie… proste.
Pytanie retoryczne.
Pamiętam zszokowane miny otoczenia, kiedy to okazywało się w rozmowie, że kontakt z muzułmanami może być czymś przyjemnym. Dla osoby publicznej, w moim położeniu, można być zwyczajnym fanem a nie kimś kto prosi o wsparcie na leczenie. Cieszyć się, iż nie będę beneficjentem pewnego programu.
Nie jestem sztampowa, lecz autentyczna. Wygłaszam sformułowania, z którymi większość osób może się nie zgadzać. Nie wstydzę się zarówno siebie, własnego ciała oraz tego jak i czym się poruszam. Gdyby tak było to miejsce nie istniałoby w sieci. Nie dbam jednak o poczytność lub udostępnianie. To dzieje się bez mojego udziału. Znajomi czy też nieznani mi ludzie wspierają w okresie podatkowym, ponieważ wiedzą jaka jestem. Otwarta i szczęśliwa.

niedziela, 8 września 2019

Asymilacja (nie)pełnosprawna

Zapewne większość z was zdążyła się już zorientować ze zdjęć czy niektórych wpisów tutaj zamieszczonych iż moje szczenięce poczynania przypadły na wczesne lata dziewięćdziesiąte. Wszystko się wówczas zmieniało w naszym kraju, rodziło jakby na „nowo”. Okres, w którym zabawy w zasadzie wyznaczała kreatywność i wyobraźnia. Czas, gdzie pewne rzeczy trzeba było stworzyć od podstaw. Często metodą prób i błędów. Jak w tym wszystkim ma się odnaleźć ktoś ze sporymi kłopotami werbalnymi, ruchowymi i manualnymi?
Piję sama
Asymilacja na wielu płaszczyznach. Oto jest odpowiedź. Gdy moi „chodzący” członkowie rodziny, koleżanki i koledzy grali w typowe gry podwórkowo ruchowe, jako ich pełnoprawny uczestnik, byłam sędzią. Takim ostrym, który nie naginał zasad w żadną ze stron. W grze „Twister” mogłam wymyślać dla współgraczy najbardziej oryginalne figury. Całkiem legalnie. Rozumieli mnie. Bardzo rzadko okazywałam im wtedy swoje dobre serce, co w ostatecznym rozrachunku wywoływało mnóstwo szczerego śmiechu zgromadzonych.
Kiedy trzeba było mieć w zeszycie „wróżbowym” następny „wzór” na konkretne części ciała malowałam je słowem. Ktoś inny przekładał wizje na papier. Podobnie powstały „Złote myśli”. Ozdabiania ścian? Padały pytania „gdzie”? oraz „którego?”, wówczas najczęściej słyszane z ust kuzynki. Wskazywałam miejsce i wokalistę. Upodobanie do złotowłosych z niezwykłymi gardłami trwa.
Przystosowanie fizyczne wymagało odrobinę większego zaangażowania. Ale dałam radę. Pragnienie zbytniego nieodstawania od reszty było zbyt silne. Wiecie motywacja. Pod postacią rozrywki, smaku zapachu. Tak kusiła, że nawet tą swą nie do końca sprawną łapką nauczyłam się obsługiwać tradycyjne oprzyrządowanie komputera lub poszczególnych elementów zastawy stołowej.

Piszemy ;)
Nauka pisania, standardowym długopisem, które przecież jest czymś oczywistym dla wielu. Jako dziecko tego nie lubiłam. Dziś będąc już dorosła mogę „podziękować” tylko w jeden sposób. Kładąc kwiaty na grobie tego, który pokazał mi, że potrafię pisać czytelnie nie odrywając dłoni. Ćwiczył to ze mną z uporem maniaka kilka razy w tygodniu, pomimo wyraźnych sprzeciwów. W dużej mierze dzięki niemu podpisuje się dziś ręcznie na dokumentach czy innych rzeczach. Dlatego kiedyś pojadę na małopolski cmentarz.

niedziela, 21 lipca 2019

„Terapeutyczne” malowania paznokci

Co może dziś kobieta w rozwiniętym europejskim kraju? Dbać o własne zdrowie i urodę. Dla większości społeczeństwa to będzie oczywisty wariant odpowiedzi. Jeden z wielu rzecz jasna. Jest jednak coś, co mnie nieustannie zadziwia. Negatywnie. Otóż, kiedy o takie zabiegi pielęgnacyjne prosi posiadaczka towarzysza zapada konsternacja. Po dłuższym milczeniu przeważnie pada pytanie „Po co Ci to?” Na szczęście istnieją tez bardziej otwarte osoby na drugiego człowieka.

Imprezowe ;)

Od pewnego czasu hybryda była gdzieś blisko. Paznokcie w tradycyjnych wersjach czy też te pozytywnie zakręcone wychodziły niemal z każdego przysłowiowego rogu. Któregoś dnia zapytałam więc właścicielkę pobliskiego punktu, czy mogłaby mi wykonać identyczne? Dla nas obu był to swego rodzaju pierwszy raz. Aby sprawdzić czy i jak moje ręce wytrzymają pilniki lampy i inne takie najpierw uzgodniłyśmy zwykłe pomalowanie naturalnej płytki.
Letnia tęcza barw ;)
Co usłyszałam, gdy na palcach widniał już kolor pomarańczy? Da się zrobić choć będzie to wymagało odrobiny większego sprytu i pomysłowości przy lewej dłoni. Obie byłyśmy tego w pełni świadome. Umawiałyśmy termin. Na początek poszedł odcień granatowy.  Od jeansowych malujemy regularnie realizując różne pomysły. Ósma wspaniała, która przytrzymywała słabszą z rąk podczas pierwszych spotkań teraz już tego nie robi. Ze śmiechem i ogromnym uznaniem zarazem przyznaje, że ma manikiurzystka jest niczym dobry terapeuta manualny. Ona sama traktuje mnie jak każdą swoją klientkę.

czwartek, 4 lipca 2019

Osobiste równania

Kiedy wiosną cztery lata temu dostałam propozycje wyjazdu na pierwsze polskie wystąpienie Nicka Vujcicia chciałam się o nim czegoś dowiedzieć jeszcze przed samym kongresem. Wyjść odrobinę poza jego dobrze znany wszystkim wizerunek. Recenzje publikacji przeczytałam, stolice Wielkopolski odwiedziłam i po kilku godzinach coś sobie uświadomiłam. Po powrocie zrozumiałam.
Pomału stopniowo zaczęło do mnie docierać, dlaczego tak wielu ludzi może stawiać nasze życiorysy po tej samej stronie. Mimo dzielących nas oczywistych różnorodności. Nie tylko tych z półki fizycznej. Oboje osiągnęliśmy sukcesy. Każdy inny. Na miarę osobistych możliwości i realiów.
Zestawienia tego typu na początku peszyły. Skromnie dziękowałam. Przecież nic takiego wielkiego jak mówca motywacyjny nie dokonałam.
Poszłam tylko na studia i pracuje. Może dla kogoś to sukces.
W moim odczuciu zawsze to był rodzaj królowej nauk. 80% samozaparcia i 20% proszenia o pomoc. Trudna jest to umiejętność, lecz godna głębszego poznania.
Na pierwszą z cyfr w równych proporcjach składało się pozytywne nastawienie oraz wsparcie logistyczne z zewnątrz. Przyszedł taki moment w moim życiu, kiedy zdałam sobie sprawę, że to zaprzeczanie to takie trochę Herkulesa zadanie.
Przestałam choć szczerze powiedziawszy bardzo nie lubię stawiania mojej osoby za wzór komukolwiek. Zwłaszcza świadomie. To ogromna odpowiedzialność. Nie jestem żadnym bohaterem. Po prostu maksymalnie wykorzystałam dostępne możliwości. Tak jak wielu z nas.