wtorek, 26 lutego 2019

Na pohybel

Wszyscy, którzy mnie znają wirtualnie bądź osobiście bez wahania zapewne powiedzą że ja to raczej z tych osóbek szukających pozytywów nawet w największych ciemnościach. Wiem nie pasuje do wciąż jeszcze szeroko panującego stereotypu. Pokrzywdzonych przez los, którym trzeba współczuć. Te takie szufladki do których jesteśmy wkładani na siłę doprowadzają  moją skromną osobę do czerwonej gorączki. Wiecie, kiedy kilkuletnie rówieśniczki marzyły o kolejnym kucyku do kompletu ze stajni słynnej idealnej złotowłosej Barbary, patrzyłam na nie dziwnym wzrokiem. Spojrzenie wyrażało dezaprobatę, wszak nie muszę robić tak jak wszyscy. Do dziś mi tak zostało.



Dla wielu osób poruszanie się na moim towarzyszu to koniec życiorysu. Ja nie narodzę się po raz drugi z naprawionym układem nerwowym. Żyję na przekór diagnozie, na "pełnej petardzie" lub jak kto woli "... z całych sił". 

Dlaczego? Zamiast narzekać zasadniczo, na życie ja je pokochałam. Uśmiecham się do niego każdorazowo. Do takiego jakim ono jest. Na czterech kołach, z wadą wymowy. Ale także ze znajomymi, ukończonymi studiami, zatrudnieniem pewnymi planami i marzeniami. Nikogo nie obwiniam za taki a nie inny obrót spraw. Nigdy nie było moim celem, aby druga osoba czuła się skrępowana lub smutna na mój widok. Daleko mi również do podsycania w niej poczucia, że jest gorsza/lepsza czy zobowiązana do czegokolwiek, ponieważ ona stoi a ja siedzę. 

Chcę, aby te szale na niewidocznej wadze były zrównoważane. Nie zawsze używam do tego rodzaju komunikatu sformułowań werbalnych. Mowa mojego ciała mówi o tym nieustannie. W miniony weekend przejechałam kilkaset kilometrów, różnymi środkami transportu. Podczas kolejnych etapów podróży  razem z ósmą wspaniałą przekonałyśmy się, że to naprawdę działa i przynosi piękne efekty. Zwykły uśmiech, ludzki gest. Tego oczekuje od ludzi. Że dostaje znacznie więcej cenniejszych "prezentów" niż zera na (sub)koncie? Cóż. Wiem, że swym skromnym zwyczajnym "dziękuję" znowu nie do wszystkich pasuje. Trudno.