piątek, 20 września 2013

Kalisko, jesienne muzykowania



Tacy, jak ja
Dzięki ludzie
Live kaliski
Jasiu
Kiedy pamiętnego letniego wieczoru moje dziewczyny, na czele z  siostrzaną duszą, odprowadzały mnie do samochodu tuż po zakończeniu jednego z najpiękniejszych festiwali, nawet nie marzyłam o Kaliskim - Pamięci Bergera... Gdy przejęły mnie, abym zrobiła sobie fotkę z członkami zespołu mamita była zajęta. Jej rozmówczyni z mojego miasta jeździła na koncerty i mogłabym być towarzyszką eskapad. Słysząc propozycje miałam wrażenie jakby nieżyjący Ricardo i Paweł wstawili się za mną u Tego  "na górze ", grając naszą ukochaną muzykę.
Po tym, jakże wspaniałym dniu, przyszła zwyczajność. Wrzesień zawsze wydawał mi się rutynowy...  Ale tegoroczny był inny.  Słodszy-:). Miał zniwelować strach przed badaniem ortoptycznym. Niestety, co jakiś czas pukał do drzwi. Koncertowa i zarazem najwspanialsza mamusia pod słońcem, widząc, jak baaaardzo się starałam, aby nie wszedł całkowicie,  pozwoliła mi zadzwonić zaraz po badaniu... Odpowiedź wywołała meeeeega uśmiech. Pozostało "tylko" odliczać dni....:-))). Radość potęgowała ponowna możliwość zobaczenia siostry.
Droga do Kalisza minęła nam w ekspresowym tempie. W trakcie zapytałam nieśmiało, czy możemy poczekać po koncercie. Uśmiech powiedział wszystko. Zanim jednak na dobre zaczęła się zabawa po raz kolejny wsparłam Asię. Można było już spokojnie czekać.
Na pierwszy festiwalowy ogień poszła, a  właściwie wypłynęła Zdrowa Woda. Nie znałam  wcześniej twórczości zespołu, lecz ich naładowane muzycznie Piwo miało energetyczne oddziaływanie.  Po nich scenę wzięli we władanie Indianie z plemienia Cree. Znów się nie rozczarowałam. Było po prostu... Niech najlepszą recenzją będzie to, iż mamuśka całą drogę powrotną do Wrocławia mówiła "Genialny Bastek", zapowiadając tymi słowami nabycie najnowszej płyty chłopaków.
Wreszcie nadszedł ten czas. Grupa, której współzałożycielem jest dobry duch owego kaliskiego święta wkroczyła na estradę. Zaczęli od przedstawienia przyjaciela w czarnym kapeluszu,  by następnie dać kopa do wygrania batalii z nierównym przeciwnikiem. Szczerze mówiąc innej opcji nie przyjmuję, po prostu nie chcę. Gdy parę minut później wkroczyliśmy na różaną aleję, banan przykleił mi się do twarzy, i nie schodził praktycznie cały dżemowy recital. Wszystko to przez rozwiany włos i... sms od Justyny

Imię już znał
Treść niosła informacje, o spoczywających na wyjątkowym stoisku, nowych fotach Maćka z jego autografem. Z racji, że mój osobisty mózg był w tamtej chwili na 300% rozemocjonowania, szare komórki ogarnęły wyłącznie "zdjęcia, podpis". Odpowiedź nieco chaotyczna w wydźwięku musiała ją nieźle rozbawić...:-P Nagle niczym spod ziemi podbiegła do mnie p. Ania - osoba także współpracująca z obecnym głosem dżemowym - wręczając mi fotki. Dedykację miałam dostać po... i tutaj ponownie p. Ania uratowała sytuacje, za co jestem przeogromnie wdzięęęczna.


uwieńczenie backstage'a
Resztę koncertu panowie pociągnęli profesjonalnie, pomimo trudności, choć ich zdenerwowanie można było wyczuć jeszcze na bs'ie.
Wszystko, co piękne, zbyt szybko się kończy :-(. Aż, by się chciało zapytać za Indianami, kiedy znowu?